Tiaaa wylądowałam 19.02.
Wysiadłam z samolotu, kupiłam bilet z Beauvais do Paryża za 16 euro, niebawem nadjechał autokar. Dotarłam do Paryża, zmieniając po drodze 2 razy metro (linia nr 1 i nr 11) trafiłam do pierwszego mieszkania. (Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że en fait będę 6 razy pakować walizkę i "zwiedzać" paryskie mieszkania) Trochę wystraszona- jak dziecko (comme un enfant). Posądzono mnie, że nie umiem mówić.
Było dość teatralnie.. widok na Eiffla z salonu, omlety na śniadanie, na kolację śmierdzące sery i wino, Buillon Chartier (Choucroute&Profiteroles- talerz różnych ryb, kawałki ziemniaków, coś jak kapusta kiszona) i inne restauracyjki, ohydna zupa rybna i pyszne vegetariańskie naleśniki, kino. Tak kino, c'était une surprise pour moi. Kupujesz bilet bez oznaczonego miejsca! Kto pierwszy ten lepszy. Bilety przez pierwsze 3 dni wiosny za 3,5 euro- genialnie jak na Paryż.
Przyjechałam tu, by szlajać się po tych wszystkich zakamarkach, by pożerać wzrokiem tutejsze architektoniczne wybryki. By szeroko otwartymi oczami ogarnąć ten horyzont. By chłonąć piersią smród zmieszany z Chanel'kami. By rozkoszować się wybornie spleśniałymi serami! By upewnić się, że pawilony La Villette są naprawdę czerwone. I by patrzeć jak wszyscy Francuzi namiętnie wyjadają Nutellę z ogromnych słoików. Kup 2 nutelle+ 3 gratis (1,5 kg nutelli, merde!). No nic nie ważne, niech im na zdrowie wyjdzie.
Potrzebowałam dwóch miesięcy żeby się oswoić z tym gatunkiem ludzkim, co nie znaczy, że zrozumieć.. (C'est vrai!).
Fromagerie, Boulangerie, Tabac,- wszystko ma swoje miejsce. Papierosy tylko w Tabac, oczywiście zamknięta nocą. Od 2 miesięcy uczę się rzucać palenie. Przez cały ten czas poszło 5 paczek. Nie dużo. Wczoraj kolejna impreza bez papierosa (Les Mairas- cudowne, tęczowe miejsce- tyle pięknych lesbijek i pięknych chłopców w jednym miejscu. Wszyscy razem i każdy z osobna wyglądają jak artyści- miejsce bardziej urokliwe od Montmartre. Miałam okazję zwiedzić tę dzielnicę na szarym rowerze. Jak w całym Paryżu wiosną i tu czuć kwitnące drzewa- na które połowa mieszkańców ma alergię ;)). Było cudownie obudzić się rano i odkryć, że żadne z moich klamotów nie cuchniało szlugami. Nie czułam zjedzonej paczki papierosów w ustach i nie było kaca. Czy to uczucie okaże się silniejsze od zwyczajnego lubienia zapalenia sobie papierosa? oui ou non?
Im bardziej dziwny tu jesteś, im większą dziurę w rajstopach masz ( o ile je nosisz) tym bardziej jesteś cool!- ulubiony przymiotnik Francuzów. Ahh i C'est bizarre <3 ( "to dziwne").
Zwiedziłam cały Paryż na nogach. W tydzień- to oznacza, że wcale nie jest tak duży. Jest do ogarnięcia.
Mieszkałam już przy Rue du Télégraphe ( 19. Arrondissement), Rue Louis Bonnet (11e Arr). Mieszkanie z Chińczykiem. Nie jestem rasistką, nie mam uprzedzeń, ale nie lubię Chińczyków. Belleville to cocon, z którego wylęgają się tu Chińczyki. ( à propos; ostatnio zastanawiałam się dlaczego to akurat Chińczyków w Paryżu jest najwięcej, dlaczego w filmie o przyszłości przepowiadają, że kiedyś będą żyć tylko Chińskie narody. A no tak to. Najwięcej ich. Rozmnażają się niczym nasie-ona!) Od rana do rana na ulicach gromadnie stoją chińskie prostytutki. Jak dzieciaki czekające w kolejce po cukierki. Na nieszczęście tu właśnie mieści się moja uczelnia. Dość brudna dzielnica, oszpecona chińskimi barami, budkami z paskudnymi podróbami, śmierdzącymi, opiekanymi kurczakami, butami za 2 euro. Spotkałam sporo Francuzów, którzy uwielbiają jeść tu. Sama też raz tu byłam. Zamówiłam plateaux de soja- placki sojowe z warzywami, kiełkami, grzybami i do tego sok kokosowy. Jedno z niewielu vegetriańskich dań, ale całkiem niezłe to było. No właśnie i tu mieszkałam z Chińczykiem. Gotował mi czasem te chińskie bezmięsne potrawy; dużo grochu, tofu, surimi, jajek i ryżu. Kulinarna wizyta w chińskiej kuchni- przeżyłam. Mais à la fin trzeba było pakować manatki i spierdzielać stamtąd gdzie pieprz rośnie. Zwyzywana od wojowniczek z armii feministek ( Vous êtes une fille très traditionnelle!- usłyszałam również. Pomyślałam: "Spieprzaj stary chiński dziadu") wyruszyłam na drugi koniec Paryża. Kolejne dwa tygodnie spędzone z głową w internecie, w poszukiwaniu mieszkania.
"Je suis intéressé votre annonce .. Je suis un étudiant de polonais..."- tak zaczynała się każda kolejna rozmowa. Do tej ostatniej. Rozmowę na temat mieszkania wyćwiczyłam po francusku na glant. Pewnego razu dotarłam na Gallieni. Na lini mojego horyzontu nie bardzo było cokolwiek widać. Przed oczami miałam 30-piętrowe wysokościowce. Dobrze, że mój lęk wysokości zgubił się gdzieś w dzieciństwie i odszedł razem ze smakiem galaretek w cukrze z czasów po PRL-owskich. Weszłam do mieszkania, "Bonsoir"- grzecznie przywitałam głośno śmiejących się ludzi w kuchni. Zobaczyłam łazienkę, obklejoną plakatami z Playboya toaletę, weszłam do pokoju. Zadałam kilka pytań. Po czym, uszom nie wierząc słyszę: "D'acc' teraz możemy sobie pogadać po polsku". Mais dire quoi? No tak to. Tu sami Polacy mieszkają. Wróciłam do kuchni i mówię: "Cześć, Jestem Gabriela." Teraz to dopiero popatrzyli na mnie jakbym z kosmosu przybyła. Ale jak to, to Ty po polsku mówisz? No tak to. Też Polką jestem. Nieźle mnie współlokator zrobił. Ale nie jest źle. 4 pokoje. 5 facetów i 2 kobiety- w tym ja. Po pierwszej imprezie przy polskiej wódce i francuskich serach zapytali mnie czy nie jestem transwestytą. To niemożliwe, żeby dziewczyna wypiła 0,7l wódki, puszkę piwa i kieliszek wina. Uwierzcie mi, na drugi dzień chodzić nie mogłam. To była bardzo niezdrowa ilość alkoholu. Jamais.
Wysiadłam z samolotu, kupiłam bilet z Beauvais do Paryża za 16 euro, niebawem nadjechał autokar. Dotarłam do Paryża, zmieniając po drodze 2 razy metro (linia nr 1 i nr 11) trafiłam do pierwszego mieszkania. (Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że en fait będę 6 razy pakować walizkę i "zwiedzać" paryskie mieszkania) Trochę wystraszona- jak dziecko (comme un enfant). Posądzono mnie, że nie umiem mówić.
Było dość teatralnie.. widok na Eiffla z salonu, omlety na śniadanie, na kolację śmierdzące sery i wino, Buillon Chartier (Choucroute&Profiteroles- talerz różnych ryb, kawałki ziemniaków, coś jak kapusta kiszona) i inne restauracyjki, ohydna zupa rybna i pyszne vegetariańskie naleśniki, kino. Tak kino, c'était une surprise pour moi. Kupujesz bilet bez oznaczonego miejsca! Kto pierwszy ten lepszy. Bilety przez pierwsze 3 dni wiosny za 3,5 euro- genialnie jak na Paryż.
Przyjechałam tu, by szlajać się po tych wszystkich zakamarkach, by pożerać wzrokiem tutejsze architektoniczne wybryki. By szeroko otwartymi oczami ogarnąć ten horyzont. By chłonąć piersią smród zmieszany z Chanel'kami. By rozkoszować się wybornie spleśniałymi serami! By upewnić się, że pawilony La Villette są naprawdę czerwone. I by patrzeć jak wszyscy Francuzi namiętnie wyjadają Nutellę z ogromnych słoików. Kup 2 nutelle+ 3 gratis (1,5 kg nutelli, merde!). No nic nie ważne, niech im na zdrowie wyjdzie.
Potrzebowałam dwóch miesięcy żeby się oswoić z tym gatunkiem ludzkim, co nie znaczy, że zrozumieć.. (C'est vrai!).
Fromagerie, Boulangerie, Tabac,- wszystko ma swoje miejsce. Papierosy tylko w Tabac, oczywiście zamknięta nocą. Od 2 miesięcy uczę się rzucać palenie. Przez cały ten czas poszło 5 paczek. Nie dużo. Wczoraj kolejna impreza bez papierosa (Les Mairas- cudowne, tęczowe miejsce- tyle pięknych lesbijek i pięknych chłopców w jednym miejscu. Wszyscy razem i każdy z osobna wyglądają jak artyści- miejsce bardziej urokliwe od Montmartre. Miałam okazję zwiedzić tę dzielnicę na szarym rowerze. Jak w całym Paryżu wiosną i tu czuć kwitnące drzewa- na które połowa mieszkańców ma alergię ;)). Było cudownie obudzić się rano i odkryć, że żadne z moich klamotów nie cuchniało szlugami. Nie czułam zjedzonej paczki papierosów w ustach i nie było kaca. Czy to uczucie okaże się silniejsze od zwyczajnego lubienia zapalenia sobie papierosa? oui ou non?
Im bardziej dziwny tu jesteś, im większą dziurę w rajstopach masz ( o ile je nosisz) tym bardziej jesteś cool!- ulubiony przymiotnik Francuzów. Ahh i C'est bizarre <3 ( "to dziwne").
Zwiedziłam cały Paryż na nogach. W tydzień- to oznacza, że wcale nie jest tak duży. Jest do ogarnięcia.
Mieszkałam już przy Rue du Télégraphe ( 19. Arrondissement), Rue Louis Bonnet (11e Arr). Mieszkanie z Chińczykiem. Nie jestem rasistką, nie mam uprzedzeń, ale nie lubię Chińczyków. Belleville to cocon, z którego wylęgają się tu Chińczyki. ( à propos; ostatnio zastanawiałam się dlaczego to akurat Chińczyków w Paryżu jest najwięcej, dlaczego w filmie o przyszłości przepowiadają, że kiedyś będą żyć tylko Chińskie narody. A no tak to. Najwięcej ich. Rozmnażają się niczym nasie-ona!) Od rana do rana na ulicach gromadnie stoją chińskie prostytutki. Jak dzieciaki czekające w kolejce po cukierki. Na nieszczęście tu właśnie mieści się moja uczelnia. Dość brudna dzielnica, oszpecona chińskimi barami, budkami z paskudnymi podróbami, śmierdzącymi, opiekanymi kurczakami, butami za 2 euro. Spotkałam sporo Francuzów, którzy uwielbiają jeść tu. Sama też raz tu byłam. Zamówiłam plateaux de soja- placki sojowe z warzywami, kiełkami, grzybami i do tego sok kokosowy. Jedno z niewielu vegetriańskich dań, ale całkiem niezłe to było. No właśnie i tu mieszkałam z Chińczykiem. Gotował mi czasem te chińskie bezmięsne potrawy; dużo grochu, tofu, surimi, jajek i ryżu. Kulinarna wizyta w chińskiej kuchni- przeżyłam. Mais à la fin trzeba było pakować manatki i spierdzielać stamtąd gdzie pieprz rośnie. Zwyzywana od wojowniczek z armii feministek ( Vous êtes une fille très traditionnelle!- usłyszałam również. Pomyślałam: "Spieprzaj stary chiński dziadu") wyruszyłam na drugi koniec Paryża. Kolejne dwa tygodnie spędzone z głową w internecie, w poszukiwaniu mieszkania.
"Je suis intéressé votre annonce .. Je suis un étudiant de polonais..."- tak zaczynała się każda kolejna rozmowa. Do tej ostatniej. Rozmowę na temat mieszkania wyćwiczyłam po francusku na glant. Pewnego razu dotarłam na Gallieni. Na lini mojego horyzontu nie bardzo było cokolwiek widać. Przed oczami miałam 30-piętrowe wysokościowce. Dobrze, że mój lęk wysokości zgubił się gdzieś w dzieciństwie i odszedł razem ze smakiem galaretek w cukrze z czasów po PRL-owskich. Weszłam do mieszkania, "Bonsoir"- grzecznie przywitałam głośno śmiejących się ludzi w kuchni. Zobaczyłam łazienkę, obklejoną plakatami z Playboya toaletę, weszłam do pokoju. Zadałam kilka pytań. Po czym, uszom nie wierząc słyszę: "D'acc' teraz możemy sobie pogadać po polsku". Mais dire quoi? No tak to. Tu sami Polacy mieszkają. Wróciłam do kuchni i mówię: "Cześć, Jestem Gabriela." Teraz to dopiero popatrzyli na mnie jakbym z kosmosu przybyła. Ale jak to, to Ty po polsku mówisz? No tak to. Też Polką jestem. Nieźle mnie współlokator zrobił. Ale nie jest źle. 4 pokoje. 5 facetów i 2 kobiety- w tym ja. Po pierwszej imprezie przy polskiej wódce i francuskich serach zapytali mnie czy nie jestem transwestytą. To niemożliwe, żeby dziewczyna wypiła 0,7l wódki, puszkę piwa i kieliszek wina. Uwierzcie mi, na drugi dzień chodzić nie mogłam. To była bardzo niezdrowa ilość alkoholu. Jamais.
ciekawe podsumowanie, ale licze na wiecej szczegolow przy nastepnych postach ;)
OdpowiedzUsuń